Czarne kino na opak. Witajcie w zaśnieżonym Fargo!

Czarne kino na opak. Witajcie w zaśnieżonym Fargo!

Dziś przeniesiemy się na momencik do Północnej Dakoty, a konkretnie do Fargo.  Dlaczego tylko na momencik? Bo choć nasi dzisiejsi przewodnicy, bracia Coen, nazwą tego miasta zatytułowali swój film, to jednak pojawia się ono w tymże filmie na bardzo krótko (a właściwie to nawet się nie pojawia – o tym dalej) – tylko w scenie początkowej, ale jakże znaczącej dla wszystkich bohaterów tego obrazu.

Fargo, reż. Ethan Coen, Joel Coen (1996)

Właśnie w zimowym Fargo niepozorny sprzedawca samochodów Jerry Lundegaard (William H. Macy) zleca porwanie swojej żony. Zamierza podzielić się z porywaczami ­– Carlem (Steve Buscemi) i Gaerem (Peter Stormare) – okupem (który zapłaci jego bogaty teść Wade Gustafson grany przez Harve’a Presnella), aby w ten sposób wydostać się z finansowych tarapatów. Plan wydaje się idealny, ale… wszystko idzie nie tak. Gdy pojawiają się komplikacje w postaci kilku trupów, do akcji wkracza pani porucznik policji Marge Gunderson (Frances McDormand).

Plakat filmu „Fargo”

Fabuła rodem z kina noir (czarnego), w którym muszą się znaleźć: trudna do wyjaśnienia zbrodnia, przebiegli przestępcy oraz zaangażowany i przenikliwy detektyw.

I teoretycznie w „Fargo” (którego scenariusz nagrodzono Oskarem) wszystko to mamy.  Zbrodnia jest? Jest. Detektyw śledczy jest? Jest. Przestępcy są? Są. Tylko wszystko odwrócone, wszystko na opak. Bo przestępstwo tak jakoś słabo zaplanowane. Policjantka (w zaawansowanej ciąży) bardziej martwi się o regularne spożywanie posiłków niż o rozwiązanie kryminalnej zagadki za wszelką cenę, a w dodatku jest oazą spokoju i dobrotliwości (co przejawia się również podczas prowadzonych przez nią przesłuchań). A w dodatku na ślad przestępców trafia przypadkiem, nie tropem wyrafinowanej dedukcji. Trudno się w niej doszukać mrocznego i błyskotliwego detektywa w długim płaszczu i z papierosem w kąciku ust… A przestępcy? Szkoda gadać.

Zresztą śledztwo wcale nie jest głównym tematem filmu, ponieważ my, widzowie, już od samego początku wiemy właściwie wszystko, a przede wszystkim poznajemy motywy zbrodni, poznajemy przestępców, widzimy, jak działają. Nawet hitchcockowski suspens rodem z „Psychozy”, który obserwujemy na ekranie, szybko zmienia się w farsę. Od samego początku wszystko idzie nie tak, a w miarę rozwoju akcji robi się coraz bardziej absurdalnie.  W dodatku charakterystyczne dla tego typu kina ciemne barwy zastąpił w filmie braci Coen bielutki śnieg, aż po horyzont. Właśnie na tym uderzającym jasnością tle mają miejsce – jakby nie było – mroczne i krwawe wydarzenia.

Kadr z filmu

A z tego wszystkiego wyłania się ironiczny obraz prowincjonalnej Ameryki. Niby jest śmiesznie, ale przecież – mimo komizmu ­– jesteśmy świadkami, jak zabawni w swojej nieporadności, niepozorności i banalności ludzie dokonują rzeczy okrutnych. I choć twórcy wkręcają nas już od samego początku, że film jest oparty na faktach (bo wcale nie jest!), to… Czy taka historia nie mogłaby się wydarzyć naprawdę? Myślę, że kroniki policyjne są pełne barwnych przykładów, a sam temat spokojnej i sielskiej prowincji, która kryje krwawe tajemnice, pojawia się niezwykle często w literaturze czy filmie.

Doskonałe aktorstwo! Oczywiście Frances McDormad jako Margo – nadzwyczaj spokojna, cierpliwa, wręcz flegmatyczna pani porucznik (kreacja nagrodzona jakże słusznie Oskarem!).  William H. Macy jako Jerry – zahukany i sfrustrowany, nieporadny zarówno w pracy (również w małych przekrętach, które próbuje robić), jak i w relacjach z autokratywnym teściem oraz żoną i synem.  Steve Buscemi i Peter Stormare jako porywacze Carl i Gaer – jeden groteskowo zabawny i przesadnie rozgadany (150 linijek w scenariuszu), drugi groteskowo groźny jako milczący (18 linijek w scenariuszu) wielkolud o złowieszczym spojrzeniu.

Kadr z filmu

Wszyscy bohaterowie mówią w specyficzny sposób, z charakterystycznym akcentem. Co ciekawe, przygotowując się do swoich ról, aktorzy korzystali z książki „How to Talk Minnesotan” Howarda Mohra. (Tak! Jest taka książka!).

Okładka pierwszego wydania książki „How to Talk Minnesotan”

Zresztą film spotkał się z tego powodu z zarzutami ze strony części mieszkańców Minnesoty i Dakoty Północnej. Czuli się ośmieszeni i nie byli zadowoleni z tego, jak ich pokazano. Znalazłam nawet artykuł, w którym pochodzący z Fargo bloger dementuje zawarte w filmie (i w późniejszym serialu zainspirowanym filmem) informacje o swoim mieście. Jeżeli chcecie się dowiedzieć, co jego zdaniem jest prawdą, a co nie, zajrzyjcie tu: blog.ted.com/5-common-misconceptions-about-fargo-north-dakota/

A dlaczego Fargo?

No właśnie dlaczego? Okazuje się, że ani jednej sceny filmu, mimo że tak wskazywałby tytuł, nie zrealizowano w tym mieście. Skąd więc ten tytuł? Podobno bracia Coen uznali, że będzie to brzmiało lepiej niż Brainerd – bo właśnie w Brainerd rozgrywa się akcja i właśnie w stanie Minnesota, w którym owa miejscowość leży, kręcono większość scen.

Powinnam więc zabrać Was do Minnesoty. Ale będę przewrotna – tak jak przewrotny jest film „Fargo” – i zabiorę Was do sąsiadującej z Minnesotą Północnej Dakoty. Bo jest poszkodowana. Mało filmowców wybiera to miejsce. A o Fargo to już w ogóle niewielu pomyśli. Poznajmy więc kilka ciekawostek na jego temat.

Wbrew pozorom (jak moglibyśmy wywnioskować z filmu braci Coen) Fargo to nie taka mała i wyludniona mieścinka, ale jedno z najważniejszych miejsc w Północnej Dakocie. Wchodzi w skład obszaru metropolitalnego Fargo-Moorhead, a tenże obszar składa się z Fargo i West Fargo w Dakocie Północnej oraz – położonymi po drugiej stronie Red River – Moorhead i Dilworth w stanie Minnesota. To najbardziej zaludnione miasto w tym stanie (ponad 115 tysięcy mieszkańców).

Fargo, źródło: formulanone (CC BY-SA 2.0)

Miasto założono w 1871 roku. Swoją nazwę zawdzięcza właścicielowi działającej w tamtym rejonie firmy kolejowej Wells-Fargo Express, Williamowi G. Fargo (wcześniej nazywało się Centralia). Kolej zresztą odegrała ważną rolę w historii miasta – dzięki niej zyskało ono miano Gateway to the West (brama na Zachód).

O mieście stało się głośno latach 80. XIX wiek, kiedy to zyskało miano… stolicy rozwodów. W Fargo bowiem obowiązywało niezwykle liberalne i uproszczone prawo w tym zakresie – ściągali tu więc liczni nieszczęśliwi i rozczarowani wspólnym życiem mężowie i żony, a celem ich podróży był dziesięciominutowy rozwód.

A co wspólnego ma prawdziwe Fargo z Fargo filmowym? W filmie było mroźno.  Jak to jest w rzeczywistości? Podobnie. W okresie zimowym bywa tam naprawdę bardzo, bardzo zimno. W 2011 roku miasto wygrało w plebiscycie (organizowanym przez Weather Channel) na najtrudniejsze do życia pod względem pogody miasto w USA. Rekord najniższej temperatury to ponad –50 stopni Celsjusza.  Latem z kolei można się upiec – rekord to prawie 50 stopni Celsjusza.

Czy oprócz zimnej aury znajdziemy w Fargo coś jeszcze, co wiąże się z filmem braci Coen? Tak! I to nie byle co, bo… rębak, który wystąpił w jednej z ostatnich scen. Można go podziwiać i zrobić sobie z nim zdjęcie w The Fargo-Moorhead Visitors Center. Co więcej, maszyna ta ma nawet własny fanpage na Facebooku!

A więcej informacji o Fargo można znaleźć tu: www.fargomoorhead.org.

Ale, ale… zupełnie zapomniałam… Jeszcze o jednym musimy pamiętać, zanim pojedziemy do Fargo. Podobno nie można tam tańczyć… w kapeluszu. Nielegalne jest też noszenie kapelusza podczas imprezy, na której wszyscy tańczą.  Zatem kapelusze z głów. Nie tylko przed świetnym filmem „Fargo”!

Ania Kapuścińska

Share