Wszyscy ludzie prezydenta – Waszyngton, D.C.

Wszyscy ludzie prezydenta – Waszyngton, D.C.

Wracamy do moich ulubionych lat 70., niewątpliwie najlepszych w historii amerykańskiej kinematografii. A  rok 1976 był pod tym względem wręcz nieprzyzwoicie obfity. Wtedy właśnie swoje premiery miały kultowy „Rocky”, nowojorskie arcydzieło „Taksówkarz” (o którym pisałam tutaj), fenomenalny „W sieci” mojego ulubionego Lumeta i film, o którym dziś trochę opowiem, czyli „Wszyscy ludzie prezydenta” Alana J. Pakuli.

Wszyscy ludzie prezydenta / All the Presidents Men (1976), reż. Alan J. Pakula

Afera Watergate wstrząsnęła cała amerykańską polityką, więc naturalnie świat filmu chciał się tym tematem zająć. Choć próba zekranizowania wydarzeń, które wydarzyły się chwilę temu, jest obarczona ogromnym ryzykiem. Po pierwsze przez kilka lat poprzedzających premierę Amerykanie żyli tylko tym tematem i mogli być nim zwyczajnie zmęczeni. Po drugie nie jest łatwo stworzyć trzymający w napięciu film opowiadający historię, którą wszyscy doskonale znają. Robertowi Redfordowi, bo to on głównie odpowiada za sukces tego filmu, mimo wszystko udało się doskonale. Bo podszedł do tego tematu bardzo mądrze i odważnie. Postanowił skoncentrować się w filmie jedynie na dziennikarskim śledztwie, pomijając dalszy ciąg znanej wszystkim historii. I dobrze, bo akurat ten element dochodzenia do prawdy widzowie znali najmniej.

Gdy usłyszał, że  reporterzy, którzy de facto odkryli aferę Watergate, Bob Woodward i Carl Bernstein, planują napisanie książki, skontaktował się z nimi, by kupić prawa do ekranizacji. Co ciekawe, autorzy początkowo planowali opisanie całej afery i dopiero po rozmowie z Redfordem postanowili skoncentrować się tylko na swojej dziennikarskiej pracy.  Zdecydowali się także na współpracę przy tworzeniu scenariusza.

Tytuł zarówno filmu, jak i książki jest bezpośrednim nawiązaniem do znakomitej, nagrodzonej Pulitzerem powieści Roberta Penna Warrena „All the King’s Men”(polski tytuł: „Gubernator”). Ta już dwukrotnie zekranizowana książka – w 1949 roku  (Oskar za najlepszy film) i 2006 roku (znacznie słabszy film, choć w doskonałej obsadzie) – przedstawia drogę lokalnego polityka aż do senatu w latach 30. na południu Stanów Zjednoczonych. A co najważniejsze, pokazuje wszystkie, stosowane do dziś w polityce nieuczciwe chwyty – korupcję, szantaż, grzebanie w przeszłości i zastraszanie. Kto z Was zna tę książkę, na pewno zrozumie, skąd pomysł na taki tytuł, kto nie zna, niech koniecznie po nią sięgnie.

Wydawać by się mogło, że próba odwzorowania na ekranie redakcji gazety jest zadaniem banalnie prostym. Nic bardziej mylnego, jeśli oczywiście chce się to zrobić dobrze. A to Georgowi Gainesowi udało się znakomicie.  Producenci filmu kilka tygodni spędzili w prawdziwej redakcji „Washington Post”, następnie musieli połączyć dwa niezależne studia, ale wszystkie te zabiegi spowodowały, że udało im się odtworzyć redakcję w zasadzie idealnie. Co więcej, dążyli do perfekcji w takim stopniu,  że zdecydowali się nawet na transport śmieci z waszyngtońskiej redakcji do Kalifornii, żeby zagwarantować autentyczność

Redford początkowo nie planował grać w filmie, a jedynie ograniczyć się do roli producenta. Ostatecznie jednak zmienił zdanie, do filmu zatrudniono producenta, który wziął na siebie obowiązki organizacyjne, a aktor mógł się zająć przygotowaniem do roli.  Wspólnie w Dustinem Hoffmanem wykonali wielką i świetną robotę. Obaj spędzili w redakcji kilka tygodni, przyglądając się pracy dziennikarzy, spędzili długie godziny z Carlem Bernsteinem i Bobem Woodwardem. Pożyczyli od nich nawet ich osobiste rzeczy, takie jak zegarek czy portfel, by jeszcze skuteczniej wejść w role. Bardzo szybko i dobrze nauczyli się ról, by móc na planie eksperymentować z dialogami. I tak np. zdecydowali się mówić swoje kwestie równocześnie, bo przecież w sytuacji stresu i pod presją czasu dziennikarze rzadko czekają na koniec wypowiedzi przedmówcy.

Kadr z filmu „Wszyscy ludzie prezydenta”

Ostatnią kwestią, na jaką chce zwrócić Waszą uwagę, są doskonałe oświetlenie i zdjęcia. Te w redakcji – bardzo jasne – doskonale kontrastują ze zdjęciami na zewnątrz, gdzie wszystkie ujęcia są niewyraźne, zacienione, świetnie wprowadzają widza w atmosferę lęku i zagrożenia. I słusznie, bo reporterska praca dziennikarzy „Washington Post” była momentami bardzo niebezpieczna. Co więcej, Alan J. Pakula bardzo interesująco wykorzystał perspektywę i odległość. Zdjęcia na ulicach często robione są z góry, ze znacznej odległości, co powoduje, że postaci na ekranie są niewielkie. To świetny symbol tego, jak małymi trybikami byli Woodward i Bernstein w ogromnej, waszyngtońskiej, politycznej machinie.

Historię samego dziennikarskiego śledztwa dotyczącego Watergate możemy zobaczyć w filmie. Ale od czego pochodzi nazwa tej chyba najbardziej znanej afery politycznej? Dlaczego podsłuchy w ogóle zostały zainstalowane? Jakie były konsekwencje tego skandalu? Poniżej przedstawiam mini leksykon Watergate.

Czego w filmie nie widać

Watergate  to kompleks sześciu budynków biurowych i mieszkalnych, znajdujących się w sąsiedztwie Waszyngtonu, w Foggy Bottom. Wybudowany pod koniec lat 60. był bardzo popularny wśród członków Kongresu, działaczy politycznych i waszyngtońskich lobbystów.

To tu, na szóstym piętrze budynku Watergate Office Building, znajdowała się ówczesna siedziba Komitetu Partii Demokratycznej i to tu właśnie włamywacze zostali złapani. Trzeba przyznać, że mieli w czasie akcji sporo pecha. Po pierwsze, była to już druga ich nieoficjalna wizyta w Watergate, bo jeden z zainstalowanych podczas pierwszego włamania podsłuchów nie działał i trzeba było go naprawić. Po drugie, trafili na bardzo skrupulatnego ochraniarza. Żeby dostać się do budynku bez zostawienia po sobie śladu, oklejali taśmą zamek, co miało zapobiec zatrzaśnięciu się drzwi. Nie wzbudzało to podejrzeń ochrony, bo ekipa sprzątająca stosowała tę samą metodę, by uniknąć ciągłego używania kluczy. Ale akurat tego dnia pełniący służbę ochroniarz raz już zdjął taśmę zabezpieczającą, gdy więc w środku nocy, gdy na terenie budynku nie powinno być nikogo, ponownie zauważył taśmę, wezwał policję.

A skąd określenie Kubańczycy? Nie chodzi tylko o to, że trzech z włamywaczy miało korzenie kubańskie, ale przede wszystkim o to, że większość z nich prowadziła wcześniej akcje szpiegowskie przeciw Fidelowi Castro na Kubie właśnie.

Dlaczego zainstalowano podsłuchy? Nixon w badaniach opinii publicznej miał sporą przewagę nad potencjalnym kontrkandydatem. Ale też był człowiekiem niesłychanie ambitnym i chciał wygrać z możliwie największym wynikiem. W obawie, że decyzja o kontynuowaniu wojny w Wietnamie spowoduje spadek notowań, jego Komitet wyborczy postanowił grać nie do końca czysto i zastosować swoistą wojnę podjazdową. Sabotowali spotkania wyborcze i dyskredytowali współpracowników. Ale, żeby móc to robić skutecznie, potrzebowali informacji, a te najłatwiej… podsłuchać. Jak się okazało cała akcja była zupełnie niepotrzebna. W wyborach w 1972 roku Nixon zwyciężył największą przewagą głosów w historii.

Co ostatecznie pogrążyło prezydenta Nixona? Kolejne taśmy. W czasie przesłuchań senackich wyszło na jaw, że w Gabinecie Owalnym w Białym Domu są zainstalowane urządzenia nagrywające. Nie było to dużym zaskoczeniem, bo od czasów Roosevelta większość urzędujących prezydentów nagrywała wszystkie rozmowy na potrzeby przyszłych pamiętników. Komisja wezwała Nixona do wydania kilku taśm z kluczowych dla śledztwa momentów. Prezydent najpierw odmówił, następnie zaproponował transkrypty. Gdy pod ogromnym naciskiem opinii publicznej taśmy ostatecznie zostały przekazane, wyszło na jaw, że brakuje ponad 18 minut nagrań z kluczowego dla śledztwa dnia – 20 czerwca 1972 roku (trzy dni po włamaniach). Sekretarka Nixona w mało wiarygodny sposób zeznała, że przez przypadek skasowała te nagrania.  Urządzenia nagrywające w latach 70. były skonstruowane tak, że przyciski obsługiwano stopami. Lojalna sekretarka prezydenta powiedziała, że odbierając telefon, przypadkowo nadepnęła na przycisk odpowiedzialny za kasowanie nagrań. I tak przez 18,5 minuty. W sieci znalazłam zdjęcie Rose Mary Woods prezentującej tę niebywale karkołomną pozycję, nazywaną dziś „Rose Mary Stretch”

Rose Mary Woods przy swoim biurku w Białym Domu, prezentująca „Rose Mary Stretch”

Zarówno całe zamieszanie z wydaniem taśm, jak i przeanalizowanie ich treści wystarczyło komisji do rozpoczęcia formalnego procesu postawienia Nixona w stan oskarżenia. Prezydentowi zarzucono  tuszowanie sprawy z wykorzystaniem organów federalnych (FBI, CIA), łapownictwo, składanie fałszywych zeznań, naruszenie Konstytucji w celu obrony własnych interesów oraz odmowę wykonania poleceń sądu. Ostatecznie do impeachmentu nie doszło, bo Nixon, aby uniknąć procesu, zdecydował się złożyć dymisję z urzędu, którą ogłosił 8 sierpnia 1974. Dokładnie miesiąc później urzędujący prezydent Gerald Ford ułaskawił Nixona, a tym samym uniemożliwił postawienie go przed sądem. Zarówno Watergate, jak i w konsekwencji uniknięcie odpowiedzialności przez prezydenta wpłynęło na wieloletnią utratę zaufania do władz przez amerykańskie społeczeństwo.

Tyle historii, a teraz przejdźmy do znacznie przyjemniejszego tematu. Pamiętacie z filmu scenę, w której Hoffman i Redford przeszukują biblioteczne katalogi? Scenę nakręcono w czytelni głównej Biblioteki Kongresu Amerykańskiego, do której Was teraz zabiorę.

Library of Congress / Biblioteka Kongresu Amerykańskiego, Thomas Jefferson Building

Ta dziś największa biblioteka na świecie miała bardzo niepozorne początki. Kiedy drugi amerykański prezydent John Adams w 1800 roku podpisywał ustawę przenoszącą siedzibę rządu z Filadelfii (tymczasowej lokalizacji, w związku z przeniesieniem stolicy USA z Nowego Jorku do Waszyngtonu, którego wówczas jeszcze zwyczajnie nie było) do Waszyngtonu, zdecydował także, aby w ówczesnym budynku Kapitolu znajdowała się także biblioteka. Niewielka, bo miały się w niej znajdować jedynie „takie książki, które mogą być niezbędne do pracy dla Kongresu”. Koszt jej utworzenia wyniósł 5 tysięcy dolarów, więc zarówno pomieszczenie, jak i księgozbiór były bardzo skromne. Niestety w 1814 roku oddziały wojsk brytyjskich podpaliły budynek Kapitolu, niszcząc doszczętnie bibliotekę. Wówczas z pomocą przyszedł były już prezydent Thomas Jefferson, który sprzedał kongresowi swoje prywatne zbiory. A były one niezwykle bogate, obejmujące blisko 6,5 tysiąca tomów. To bynajmniej nie był jednak koniec kłopotów tej niezwykłej instytucji. W 1851 kolejny pożar strawił blisko 2/3 kolekcji! Władze biblioteki od tego momentu szukają na całym świecie tych zniszczonych wówczas tytułów, by odbudować tę pierwszą Jeffersonowską kolekcję. Skutecznie – teraz brakuje już tylko 270 z nich.

Thimas Jefferson Building, źródło: Ad Meskens / Wikimedia Commons

Dziś Biblioteka Kongresu Amerykańskiego posiada niewyobrażalnie wielką kolekcję, w której oprócz książek znajdują się też mapy, rękopisy, plakaty, fotografie oraz partytury. W sumie to blisko 170 milionów pozycji! Najciekawszymi z nich są niewątpliwie Biblia Gutenberga czy brudnopis amerykańskiej Deklaracji Niepodległości. Ale są też bardziej zaskakujące eksponaty:  przepis Rosy Parks (tej, która odmówiła ustąpienia miejsca w autobusie) na… pancaki z masłem orzechowym czy zawartość kieszeni prezydenta Lincolna z dnia zabójstwa. Miłośnicy kina powinni też wiedzieć, że od 1988 roku Biblioteka przechowuje perły amerykańskiej kinematografii. Tylko 25 tytułów trafia rocznie na tę listę.

A zbiory biblioteki nadal rosną w niezwykłym tempie, codziennie o około 12 tysięcy pozycji! Skąd? Otóż instytucja ta jest także siedzibą Amerykańskiego Urzędu ds. Praw Autorskich, więc wszystkie nowe amerykańskie tytuły, chcąc nie chcąc, do tej biblioteki trafiają. Ale są tam także prezenty oraz eksponaty zakupione zagranicą.

Tyle o kolekcji – a teraz sam budynek. Dziś tak naprawdę to trzy budynki i 21 publicznych czytelni. Najważniejszy to oczywiście Thomas Jefferson Building, zaprojektowany w stylu włoskiego renesansu. Powstał w 1897 roku. To w nim właśnie znajduje się główna czytelnia, którą mogliśmy zobaczyć w pięknym ujęciu Gordona Willisa:

Główna czytelnia, źródło: Biblioteka Kongresu Amerykańskiego

Na szczęście biblioteka jest udostępniana do zwiedzania dla wszystkich chętnych. Podobnie jak bibliotekę nowojorską można ją oglądać bezpłatnie, z  przewodnikiem. Wycieczki odbywają się codziennie, z wyjątkiem niedziel, i nie wymagają wcześniejszej rezerwacji. Szczegóły dotyczące godzin znajdziecie na stronie https://www.loc.gov/visit/tours/guided-tours/thomas-jefferson-building/.

Ania Jóźwiak

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Post comment